Zelazny Roger - Krew Amberu - Rozdział 01
Rozdział pierwszy
      Wykąpany, przystrzyżony, z obciętymi paznokciami i w nowym, świeżo wyczarowanym ubraniu, sprawdziłem w informacji numer i zadzwoniłem do jedynych mieszkających w tej okolicy Devlinów. W słuchawce odezwał się kobiecy głos. Nie miał właściwego timbre'u, ale rozpoznałem go.
      - Meg? Meg Devlin? - upewniłem się.
      - Tak - usłyszałem odpowiedź. - Kto mówi?
      - Merle Corey.
      - Kto?
      - Merle Corey. Jakiś czas temu spędziliśmy razem bardzo interesującą noc...
      - Przykro mi - stwierdziła. - To chyba jakaś pomyłka.
      - Jeśli nie możesz rozmawiać, zadzwonię kiedy indziej. Albo ty zadzwoń.
      - Nie znam pana - oświadczyła i rozłączyła się.
      Wpatrywałem się w słuchawkę. Owszem, musiała udawać, jeśli stał przy niej mąż. Ale mogła przynajmniej zasugerować, że mnie zna i że kiedy indziej będzie mogła rozmawiać.
      Nie kontaktowałem się z Randomem, bo miałem przeczucie, że natychmiast wezwie mnie do Amberu. A chciałem przedtem porozmawiać z Meg. Niestety, nie miałem czasu, by ją odwiedzić. Nie rozumiałem jej reakcji, ale na razie musiałem się z nią pogodzić. Spróbowałem więc jedynej rzeczy, jaka mi przyszła do głowy. Zadzwoniłem do informacji i spytałem o numer Hansenów, sąsiadów Billa.
      Po trzecim sygnale ktoś podniósł słuchawkę; poznałem głos pani Hansen. Spotkałem ją kilka razy, choć nie widziałem podczas mojej ostatniej tam bytności.
      - Dzień dobry, pani Hansen - zacząłem. - Mówi Merle Corey.
      - Ach, Merle... Podobno byłeś niedawno w naszej okolicy.
      - Tak, ale nie mogłem zostać długo. Poznałem jednak George'a. Dużo rozmawialiśmy. Właściwie to chciałbym zamienić z nim kilka słów, jeśli jest gdzieś niedaleko.
      Cisza trwała o kilka uderzeń pulsu za długo.
      - George... Wiesz, Merle, George jest teraz w sżpitalu. Czy coś mu przekazać?
      - Nie, to nic pilnego. A co mu się stało?
      - To... to nic groźnego. Jest w domu, ale dzisiaj poszedł na kontrolę. Ma dostać jakieś lekarstwa. W zeszłym miesiącu miał... coś w rodzaju załamania. Kilkudniową amnezję. Nie mają pojęcia, z jakiego powodu.
      - Bardzo mi przykro.
      - W każdym razie rentgen nie wykazał żadnych uszkodzeń. To znaczy, nie uderzył się w głowę ani nic. Teraz jest całkiem normalny. Mówią, że chyba nic mu nie będzie. Ale chcieli obserwować go jeszcze paez jakiś czas. To wszystko. - Nagle, jak w natchnieniu, zapytała: - Jakie wrażenie na tobie zrobił, kiedy rozmawialiście?
      Przewidywałem to, więc odpowiedziałem bez wahania.
      - Kiedy go widziałem, wydawał się zupełnie normalny. Ale nie znałem go wcześniej, więc trudno mi stwierdzić, czy zachowywał się inaczej niż zwykle.
      - Rozumiem - westchnęła. - Czy ma do ciebie dzwonić, kiedy wróci?
      - Nie. Muszę wyjechać i nie jestem pewien, na jak długo. Zresztą to nic ważnego. Za parę dni zatelefonuję znowu.
      - Jak chcesz. Powiem mu tylko, że dzwoniłeś.
      - Dziękuję. Do widzenia.
      Mogłem się tego spodziewać. Po Meg. Pod koniec George zachowywał się całkiem dziwacznie. Najbardziej mnie martwiło, że najwyraźniej wiedział, kim jestem naprawdę. I wiedział o Amberze. A nawet chciał mnie ścigać przez Atut. Wyglądało na to, że on i Meg stali się ofiarami jakiejś niezwykłej manipulacji.
      Natychmiast przyszła mi do głowy Jasra. Ale ona była chyba sprzymierzeńcem Luke'a, a przed Lukiem ostrzegła mnie Meg. Czemu miałaby to robić, gdyby to Jasra nią kierowała? To bez sensu. Która jeszcze ze znanych mi osób byłaby zdolna do wywołania takich efektów?
      Na przykład Fiona. Ale ona towarzyszyła mi, gdy wróciłem z Amberu do tego cienia, a nawet podwiozła mnie po wieczorze z Meg. I sprawiała wrażenie me mniej ode mnie zdziwionej rozwojem wydarzeń. Cholera. Życie pełne jest drzwi, które nie otwierają się, kiedy człowiek puka. I takich, które się otwierają, kiedy tego nie chce.
      Wróciłem i zapukałem do drzwi sypialni. Flora zawołała, że mogę wejść. Siedziała przez lustrem i nakładała makijaż.
      - Jak poszło? - zapytała.
      - Nie za dobrze. Właściwie całkiem źle - podsumowałem wyniki rozmów.
      - I co teraz zrobisz?
      - Skontaktuję się z Randomem i opowiem mu o ostatnich wypadkach. Mam przeczucie, że każe mi wracać. Przyszedłem się pożegnać i podziękować za pomoc. Przepraszam, że zerwałem ci romans.
      Wzruszyła ramionami. Siedziała tyłem do mnie i studiowała swoje odbicie w lustrze.
      - Nie martw się...
      Flora wciąż mówiła, ale nie słyszałem dalszego ciągu. Moją uwagę przyciągnęło coś, co przypominało kontakt przez Atut. Otworzyłem umysł i czekałem. Wrażenie nabierało mocy, ale tożsamość wzywającego wciąż pozostawała ukryta. Odwróciłem się od Flory.
      - Merle, co się dzieje? - usłyszałem jej pytanie.
      Podniosłem rękę. Odczucie było coraz bardziej intensywne. Miałem wrażenie, że patrzę w głąb długiego czarnego tunelu, a na drugim końcu nie ma nic.
      - Nie wiem - odpowiedziałem, przywołując Logrus i przejmując kontrolę nad jedną z gałęzi. - Ghost? Czy to ty? Chcesz porozmawiać? - spytałem.
      Nikt nie odpowiadał. Czułem chłód, gdy czekałem otwierając umysł. Nigdy jeszcze nie spotkałem czegoś takiego. Zdawało mi się, że wystarczy jeden krok do przodu, a zostanę gdzieś przeniesiony. Czy to wyzwanie? Pułapka? Wszystko jedno; tylko głupiec przyjąłby takie zaproszenie od nieznajomego. Przecież mogłem trafić z powrotem do kryształowej jaskini.
      - Jeśli chcesz czegoś - rzuciłem - musisz się przedstawić i poprosić. Randki w ciemno już mnie nie bawią.
      Przez tunel przesączyło się wrażenie obecności, ale żadnych wskazówek co do tożsamości.
      - Dobrze. Ja nie pójdę, a ty nie masz nic do przekazania. Jedyne, co mi jeszcze przychodzi do głowy, to że chcesz mnie odwiedzić. W takim razie proszę.
      Wyciągnąłem obie, pozornie puste, ręce. Mój niewidzialny sznur dusiciela przesunął się do pozycji na lewej dłoni, w prawej czekał niewidoczny, śmiercionośny grom Logrusu. Była to jedna z tych okazji, kiedy uprzejmość wymaga profesjonalizmu.
      Cichy śmiech zdawał się odbijać echem w czarnym tunelu. Był projekcją czysto psychiczną, chłodną i bezpłciową.
      Twoja propozycja jest, oczywiście, pułapką, usłyszałem. Nie jesteś przecież głupcem. Mimo to nie można ci odmówić odwagi, skoro zwracasz się w ten sposób do nieznanego. Nie wiesz, co cię spotka, ale oczekujesz tego. Nawet zapraszasz.
      - Propozycja jest nadal aktualna - oświadczyłem.
      - Nigdy nie wydawałeś mi się niebezpieczny.
      - Czego chcesz?
      - Przyjrzerć ci się.
      - Po co?
      - Nadejdzie może czas, gdy spotkamy się w innych warunkach.
      - Jakich warunkach?
      - Przeczuwam, że nasze cele mogą być sprzeczne.
      - Kim jesteś?
      Znowu śmiech.
      - Nie. Nie teraz. Jeszcze nie. Chcę tylko popatrzeć na ciebie i zbadać twoje reakcje.
      - I co? Napatrzyłeś się?
      - Prawie.
      - Jeśli nasze cele są sprzeczne, niech starcie nastąpi teraz - powiedziałem. - Wolę to mieć za sobą, żebym mógł się zająć ważniejszymi sprawami.
      - Podoba mi się twoja bezczelność. Gdy jednak nadejdzie czas, nie do ciebie będzie należał wyhór.
      - Chętnie zaczekam - oświadczyłem, ostrożnie wsuwając w mroczny korytarz logrusowe ramię.
      Nic. Moja sonda niczego nie znalazła...
      - Podziwiam twój występ. Masz!
      Coś runęło w moją stronę. Moja magiczna kończyna poinformowała, że to coś miękkiego... zbyt miękkiego i luźnego, żeby wyrządzić mi poważną krzywdę... wielka, chłodna masa w jaskrawych kolorach...
      Nie cofnąłem się. Sięgnąłem poprzez nią, w głąb, daleko, jeszcze dalej... Szukałem źródła. Trafiłem na coś materialnego, namacalnego i ustępliwego... może ciało, może nie. Zbyt... zbyt duże, by przeciągnąć je jednym szarpnięciem.
      Kilka małych obiektów, twardych, o dostatecznie małej masie, znalazło się w zasięgu moich gorączkowych poszukiwań. Chwyciłem jeden, wyrwałem z tego, do czego był przymocowany, i przyzwałem do siebie. Niemy impuls zaskoczenia dotarł do mnie w tej samej chwili co pędząca masa i powracające logrusowe ramię.
      Rozprysnęły się wokół jak fajerwerki: kwiaty, kwiaty, kwiaty. Fiołki, zawilce, żonkile, róże... Flora jęknęła tylko, gdy całe ich setki wpadły do pokoju. Kontakt natychmiast uległ przerwaniu. Zdałem sobie sprawę, że trzymam w ręku coś małego i twardego, a upajające aromaty kwietnej wystawy atakują mi nozdrza.
      - Co się stało? - zapytała Flora. - Do diabła.
      - Nie jestem pewien - odparłem, strzepując z koszuli płatki. - Lubisz kwiaty? Możesz je sobie zatrzymać.
      - Owszem, ale wolę lepiej dobrane bukiety. - Przyglądała się barwnej stercie u moich stóp. - Kto je przysłał?
      - Bezimienna osoba na końcu ciemnego tunelu.
      - Dlaczego?
      - Może jako zaliczkę na wieniec pogrzebowy. Nie jestem pewien. Cała ta rozmowa sugerowała groźbę.
      - Będę wdzięczna, jeśli przed wyjściem pomożesz mi je sprzątnąć.
      - Jasne - zgodziłem się.
      - W kuchni i w łazience są wazony. Chodźmy. Poszedłem za nią i wrócilem z kilkoma. Po drodze zbadałem przedmiot, jaki sprowadziłem z drugiego końca połączenia. Był to niebieski guzik w złotej oprawie, w której utkwiło jeszcze kilka granatowych nitek. Na oszlifowanym kamieniu wyryto jakiś symbol o czterech zakrzywionych ramionach. Pokazałem guzik Florze, ale pokręciła głową.
      - Z niczym mi się nie kojarzy - stwierdziła.
      Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem kilka odprysków kamienia z kryształowej groty. Pasowały. Frakir zadrżała lekko, kiedy przesunąłem guzik obok niej. Potem znieruchomiała, jakby miała już dość ostrzegania mnie przed niebieskimi kamieniami, gdy ja najwyraźniej nie miałem zamiaru nic w tej sprawie robić.
      - Dziwne - mruknąłem.
      - Postaw kilka róż na nocnej szafce - poprosiła Flora. - I parę mieszanych bukietów na toaletce. Wiesz, mnie nikt jeszcze nie przysłał kwiatów w taki sposób. Intrygująca metoda zawierania znajomości. Jesteś pewien, że były dla ciebie?
      Burknąłem coś na temat anatomii czy teologii i zebrałem różane pączki.
      Później, kiedy siedziałem w kuchni, piłem kawę i myślałem, Flora zauważyła:
      - Wiesz, to trochę przerażające.
      - Owszem.
      - Może kiedy porozmawiasz już z Randomem, powinieneś opowiedzieć o wszystkim Fi.
      - Może.
      - A skoro już o tym mowa, czy nie powinieneś skontaktować się z Randomem?
      - Może.
      - Co to znaczy "może"? Trzeba go ostrzec.
      - Zgadza się. Ale mam przeczucie, że bezpieczeństwo nie udzieli odpowiedzi na moje pytania.
      - Co masz na myśli, Merle?
      - Masz samochód?
      - Tak, kupiłam parę dni temu. Czemu pytasz?
      Wyjąłem z kieszeni guzik i kamienie, rozłożyłem je na stole i przyjrzałem się uważnie.
      - Kiedy zbierałem kwiaty, przypomniałem sobie, gdzie jeszcze mogłem widzieć coś takiego.
      - Gdzie?
      - Musiałem tłumić to wspomnienie, bo nie jest zbyt przyjemne. Chodzi o wygląd Julii, kiedy ją znalazłem. Miała chyba wisior z takim kamieniem. Może to zwykły przypadek, ale...
      - Niewykluczone. - Skinęła głową. - Ale jeśli nawet, to pewnie zabrała go już policja.
      - Nie jest mi potrzebny. Ale przypomniał mi, że nie zbadałem jej mieszkania tak dobrze, jakbym to zrobił, gdybym nie musiał wynosić się w pośpiechu. Chcę tam zajrzeć, zanim wrócę do Amberu. Wciąż nie rozumiem, jak ten... stwór... dostał się do środka.
      - A jeśli wysprzątali to mieszkanie? Albo wynajęli komuś innemu?
      Wzruszyłem ramionami.
      - Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
      - W porządku. Zawiozę cię.
      Kilka minut później siedzieliśmy już w samochodzie, a ja tłumaczyłem, gdzie ma dojechać. Było to jakieś dwadzieścia minut jazdy pod zbłąkanymi chmurkami na słonecznym, popołudniowym niebie. Większość tego czasu poświęciłem na pewne wstępne działania z mocami Logrusu. Byłem gotów, gdy dotarliśmy do właściwej okolicy.
      - Zakręć tutaj, a potem objedź dookoła. - Wskazałem kierunek. - Jak tylko będzie miejsce, powiem ci, gdzie zaparkować.
      Było - niedaleko punktu, gdzie zostawiłem samochód tamtego dnia.
      Zatrzymała się przy krawężniku i spojrzała na mnie.
      - Co teraz? Chcesz tak zwyczajnie podejść do drzwi i zapukać?
      - Uczynię nas niewidzialnymi - wyjaśniłem. - Dopóki nie wejdziemy do środka. Musisz trzymać się blisko mnie, żebyśmy widzieli się nawzajem.
      Kiwnęła głową.
      - Dworkin zrobił to kiedyś dla mnie - powiadziała. - Byłam jeszcze dzieckiem. Podglądałam wtedy różnych ludzi. - Zaśmiała się. - Zapomniałam.
      Wykonałem ostatnie pociągnięcia skomplikowanego zaklęcia i rzuciłem je na nas. Świat za szybą zaszedł mgłą, jakbym oglądał go przez szare okulary. Wyśliznęliśmy się na chodnik, wolno przeszliśmy na róg i skręciliśmy w lewo.
      - Czy to trudne zaklęcie? - spytała Flora. - Wydaje się bardzo użyteczne.
      - Niestety tak - odparłem. - Największa jego wada, to że jeśli nie jest przygotowane, nie można go rzucić tak od razu. Ja go nie miałem. Zaczynając od zera, buduje się je przez jakieś dwadzieścia minut.
      Skręciliśmy w alejkę prowadzącą do wielkiego, starego budynku.
      - Które piętro? - zapytała.
      - Ostatnie.
      Weszliśmy po schodkach i stanęliśmy przed drzwiami. Były zamknięte na klucz. Na pewno ostatnio bardziej uważają na takie rzeczy.
      - Wyłamiemy? - szepnęła Flora.
      - Za dużo hałasu - odpowiedziałem.
      Położyłem dłoń na klamce i wydałem Frakir bezgłośny rozkaz. Odwinęła mi z ręki dwa zwoje i stała sio widoczna, sunąc po powierzchni zamka i wsuwając się do dziurki. Zacisnęła się, zesztywniała i poruszała przez chwilę. Cichy szczęk oznaczał, że rygiel ustąpił. Nacisnąłem klamkę i pchnąłem lekko. Drzwi stanęły otworem. Frakir powróciła do formy bransoletki i do niewidzialności.
      Weszliśmy, cicho zamykając za sobą drzwi. Nie było nas widać w zamglonym lustrze. Poprowadziłcm Florę na schody. Jakieś głosy dobiegały z mieszkania na pierwszym piętrze. To wszystko. Żadnego powiewu. Żadnych podnieconych psów. A głosy ucichły, nim dotarliśmy na drugie piętro.
      Zauważyłem, że wymieniono drzwi do mieszkania Julii. Były trochę ciemniejsre od pozostałych i miały błyszczący nowy zamek. Zapukałem lekko i czekaliśmy. Żadnej reakcji, ale po trzydziestu sekundach zastukałem jeszcze raz i znowu czekaliśmy. Nikt nie odpowiadał. Sprawdziłem: drzwi były zamknięte, lecz Frakir powtórzyła swój występ. Zawahałem się. Dłoń mi zadrżała na wspomnienie poprzedniej wizyty. Wiedziałem, że nie ma tam jej okaleczonego ciała i żadna mordercza bestia nie czai się, by mnie zaatakować. Jednak pamięć powstrzymała mnie na kilka sekund.
      - Co się stało? - zdziwiła się Flora.
      - Nic - mruknąłem i otworzyłem drzwi.
      Mieszkanie było, o ile pamiętam, wynajęte z częściowym umeblowaniem. I te meble zostały - sofa i stoliczki, większy stół, kilka krzeseł. Zniknęły te, które należały do Julii. Na podłodze zauważyłem nowy dywan, a sama podłoga była niedawno wyszorowana. Chyba nikt tu nie mieszkał, gdyż nigdzie nie dostrzegłem żadnych rzeczy osobistych.
      Weszliśmy. Zamknąłem drzwi i zdjąłem czar, który ukrywał nas po drodze. Zacząłem obchód pokojów. Gdy spadły nasze magiczne zasłony, uobiło się wyraźnie widniej.
      - Nic tu chyba nie znajdziesz - stwierdziła Flora. - Pachnie pastą do podłogi, jakimś środkiem dezynfekcyjnym i farbą...
      Przytaknąłem.
      - Materialne możliwości można raczej wykluczyć. Ale chciałbym sprawdzić coś innego.
      Uspokoiłem umysł i przywołałem logrusowe widzenie. Gdyby pozostały jakieś ślady działań magicznych, powinienem wykryć je w ten sposób. Przeszedłem powoli wokół salonu i przyglądałem się wszystkiemu z każdego możliwego kąta. Flora zostawiła mnie i zajęła się własnym śledztwem, polegającym głównie na zaglądaniu pod wszystko co możliwe. Pokój migotał mi lekko przed oczami, gdy badałem te długości fal, na których poszukiwane zjawiska powinny ukazać się z największym prawdopodobieństwem. Tak najlepiej można opisać ten proces w tym konkretnym cieniu. Nic małego czy wielkiego nie ukryło się przed moim wzrokiem. Po długich minutach przeszedłem do sypialni. Flora musiała usłyszeć moje głośne westchnienie, ponieważ w ciągu kilku sekund wbiegła do pokoju i stanęła obok mnie. Spojrzała na komodę, przed którą się zatrzymałem.
      - Coś jest w środku? - zapytała. Wyciągnęła rękę i cofnęła ją natychmiast.
      - Nie - odparłem. - Z tyłu.
      Komodę przesunięto podczas odnawiania lokalu. Kiedyś stała o jakiś metr dalej na prawo. To, co zobaczyłem, było widoczne u góry i po lewej stronie, a mebel zasłaniał większą tego część. Złapałem komodę i pchnąłem ją na miejsce, które zajmowała dawniej.
      - Dalej nic nie widzę - oznajmiła Flora.
      Chwyciłem ją za rękę i objąłem mocą Logrusu, by zobaczyła to co ja.
      - Coś podobnego... - Podniosła drugą rękę i przesunęła palcem wzdłuż niewyraźnego prostokąta na ścianie. - To wygląda... jak drzwi.
      Przyjrzałem się przyćmionym liniom wyblakłych płomieni. Przejście było wyraźnie zapieczętowane i to już dość dawno. W końcu wygaśnie zupełnie i zniknie.
      - To są drzwi - odpowiedziałem.
      Wyciągnęła mnie do sąsiedniego pokoju i obejrzała ścianę z drugiej strony.
      - Nic tu nic ma - zauważyła. - Nic nie przechodzi.
      - Teraz pojmujesz. Te drzwi prowadzą gdzie indziej.
      - Gdzie?
      - Do miejsca, skąd przybyła ta bestia, która zabiła Julię.
      - Umiesz je otworzyć?
      - Jestem gotów stać przy nich, ile będzie trzeba - oświadczyłem. - I próbować.
      Wróciłem do sypialni i przyjrzałem się dokładnie.
      - Merlinie - zaczęła Flora, gdy puściłem jej rękę i wzniosłem przed sobą obie dłonie. - Nie sądzisz, że nadeszła właściwa chwila, byś skontaktował się z Randomem i opowiedział mu wszystko, co się dzieje? Kiedy uda ci się otworzyć te drzwi, może powinieneś mieć przy sobie Gerarda?
      - Powinienem - zgodziłem się. - Ale nie zrobię tego.
      - Czemu?
      - Bo on może mi zakazać.
      - I może mieć rację.
      Opuściłem ręce.
      - Przyznaję, że mówisz rozsądnie. Muszę opowiedzieć o wszystkim Randomowi, a zbyt długo już to odkładam. Dlatego zrobimy tak: wrócisz do samochodu i zaczekasz. Daj mi godzinę. Jeśli do tego czasu nie wyjdę, wezwiesz Randoma i powtórzysz mu to, co ci mówiłem. O tym tutaj również.
      - Sama nie wiem - westchnęła. - Jeśli się nie pokażesz, Random będzie wściekły.
      - Powiedz mu, że się uparłem i nic nie mogłaś poradzić. Zresztą tak właśnie jest, jeśli się nad tym zastanowisz.
      Przygryzła wargi.
      - Nie chcę cię zostawiać... Choć nie mam też ochoty zostać tu z tobą. Może wziąłbyś granat ręczny?
      Zaczęła otwierać torebkę.
      - Nic, dziękuję. A właściwie po co ci takie rzeczy?
      - W tym cieniu zawsze noszę je przy sobie - odparła z uśmiechem. - Czasem bardzo się przydają. Ale zgoda. Poczekam.
      Pocałowała mnie lekko w policzek i odwróciła się.
      - Jeśli nie wrócę, spróbuj też złapać Fionę - dodałem jeszcze. - Może zna lepsze metody.
      Skinęła głową i wyszła. Odczekałem, póki nie zamknęły się za nią drzwi, po czym skoncentrowałem uwagę na jasnym prostokącie. Kontur wydawał się dość jednolity, z kilkoma tylko szerszymi. jaśniejszymi odcinkami i kilkoma cieńszymi, przygaszonymi. Wolno przesunąłem wzdłuż linii wnętrzem prawej dłoni, mniej więcej dwa centymetry nad powierzchnią ściany. Czułem lekkie ukłucia i wrażenie gorąca. Tak jak oczekiwałem, były silniejsze nad jasnymi odcinkami. Uznałem to za wskazówkę, że w tych miejscach pieczęć jest nieco mniej doskonała niż gdzie indziej. Świetnie. Wkrótce się przekonam. czy można wyważyć te drzwi, a atak rozpocznę od tych właśnie punktów.
      Głębiej wkręciłem dłonie w sieć Logrusu, aż jej gałęzie przylegały jak wąskie rękawice; w miejscach, gdzie sięgała ich moc, były twardsze niż stal i bardziej czułe niż język.
      Przesunąłem prawą dłoń na wysokość biodra, a gdy dotknąłem jaśniejszego punktu. poczułem tętnienie dawnego zaklęcia. Zwężałem przedłużenie ręki i pchałem; było coraz cieńsze, aż wreszcie wcisnęło się w szczelinę. Tętnienie stało się bardziej rytmiczne. Powtórzyłem zabieg po lewej stronie, nieco wyżej.
      Stałem tam, wyczuwając energię pieczęci; włókna przedłużeń ramion wibrowały w jej sieci. Sprobowałem nimi poruszyć, najpierw w górę, potem w dół. Prawe przesunęło się trochę dalej niż lewe, w obie strony; potem zatrzymał je rosnący opór. Przywołałem więcej mocy z jądra Logrusu, który pływał jak widmo wewnątrz mnie i przede mną. Wlałem tę moc w rękawice, a wzorzec Logrusu zmienił się znowu. Kiedy znów spróbowałem, prawa gałąź zjechała w dół o trzydzieści centymetrów, nim uwięziło ją narastające tętnienie. Pchnąłem w górę i dotarłem niemal do szczytu. Sprawdziłem lewą krawędź drzwi, lecz zyskałem najwyżej piętnaście centymetrów poniżej punktu wyjściowego.
      Odetchnąłem głęboko. Czułem, że zaczynam się pocić. Posłałem do rękawic więcej mocy i szarpnąłem przedłużenia w dół. Opór był tu większy. a tętnienie przepłynęło wzdłuż ramion do samego jądra mej istoty. Przerwałem, odpocząłem chwilę, po czym zwiększyłem moc do wyższego stopnia koncentracji. Logrus zawirował, a ja pchnąłem obie ręce do samej podłogi. Ukląkłem dysząc ciężko. Po chwili wziąłem się do pracy przy dolnej krawędzi. To przejście najwyraźniej nigdy nie miało być otwierane. Nie było tu miejsca dla sztuki, jedynie dla brutalnej siły.
      Kiedy gałęzie Logrusu spotkały się pośrodku, odstąpiłem i spojrzałem na swoje dzieło. Wzdłuż prawej, lewej i dolnej krawędzi cienkie czerwone linie zmieniły się w szerokie płomienne wstęgi. Przez dzielącą nas odległość wyczuwałem ich pulsowanie. Wstałem i uniosłem ramiona. Zająłem się górą, zaczynając od rogów i przesuwając się w stronę centrum. Było to łatwiejsze niż poprzednio. Energia z otwartych brzegów jakby zwiększała nacisk i moje dłonie przepłynęły swobodnie aż do środka. Kiedy się spotkały, miałem wrażenie, że słyszę ciche westchnienie. Opuściłem ręce i obejrzałem wyniki pracy. Cały kontur drzwi płonął.
      Ale to nie wszystko. Zdawało się, że jasna linia płynie dookoła...
      Przez kilka minut stałem nieruchomo. Uspokajałem się, zbierałem siły, odpoczywałem. Szykowałem się. Wiedziałem tylko, że drzwi prowadzą do innego cienia. To mogło oznaczać wszystko. Kiedy je otworzę, coś może wyskoczyć i zaatakować. Chociaż z drugiej strony, już dość długo były zamknięte. Jeśli jest tam pułapka, to prawdopodobnie całkiem innego rodzaju. Najprawdopodobniej otworzę je i nic się nie stanie. Wtedy będę miał do wyboru: albo rozejrzeć się tylko z zewnątrz, albo wejść. I chyba niewiele zobacz, stojąc w progu i zaglądając do środka.
      Raz jeszcze wysunąłem logrusowe ramiona, chwyciłem drzwi z obu strun i pchnąłem. Ustąpiły po prawej stronie, więc puściłem je z lewej, zwiększyłem nacisk na prawą... i nagle cały prostokąt odchylił się do wnętrza...
      Spoglądałem w głąb perłowego tunelu, który po kilku krokach zdawał się rozszerzać. Dalej było tylko migotanie, jak fale ciepła nad szosą w gorący letni dzień. Pływały tam czerwone plamy i nieokreślone ciemne kształty. Czekałem może pół minuty, ale nic się nie zbliżyło.
      Przygotowałem Frakir na kłopoty. Podtrzymywałem kontakt z Logrusem. Ruszyłem, wyciągając do przodu sondujące ramiona. Przekroczyłem próg.
      Nagła zmiana ciśnienia za plecami sprawiła, że obejrzałem się szybko. Drzwi zamknęły się i zmalaly. Teraz przypominały maleńką czerwoną kostkę. Naturalnie, kilka kroków mogło przenieść mnie na wielką odległość, gdyby tak właśnie działały tutaj prawa przestrzeni.
      Szedłem dalej. Gorący wiatr wyleciał mi na spotkanie, okrążył mnie i już pozostał. Ściany korytarza oddaliły się, a widok przede mną migotał i tańczył. Z trudem stawiałem kroki, jakbym nagle zaczął wchodzić pod górę.
      Usłyszałem głuche stęknięcie spoza miejsca, gdzie wzrok tracił dobre maniery. Lewa sonda Logrusu trafiła na coś, co drgnęło lekko. Wyczułem aurę wrogości, a Frakir zaczęła pulsować na nadgarstku. Nie spodziewałem się, że będzie łatwo. Gdybym to ja układał scenariusz, nie poprzestałbym na zapieczętowaniu drzwi.
      - Dość, ośle jeden! Zatrzymaj się natychmiast! - zagrzmiał z przodu jakiś głos.
      Wspinałem się dalej.
      - Powiedziałem: stój!
      Wszystkie elementy zaczęły spływać na swoje miejsca. Nad głową pojawił się strop, po obu stronach wyrosły nagle ściany, zwężając się i zbiegając...
      Wielka, okrągła postać blokowala przejście. Wyglądała jak fioletowy Budda z uszami nietoperza. Kiedy się zbliżyłem, dostrzegłem inne szczegóły: wystające kły, źółte oczy chyba pozbawione powiek, długie czerwone szpony u wiełkich łap i stóp. Potwór siedział pośrodku tunelu i nie próbował nawet wstać. Był nagi, ale wielki wzdęty brzuch opadał mu na kolana i zakrywał narządy płciowe. Głos miał jednak ochrypły i męski, a zapach zdecydowanie paskudny.
      - Cześć - powiedziałem. - Ładny mieliśmy dzień.
      Warknął, a temperatura podniosła się nieco. Frakir zaczęła szaleć, więc uspokoiłem ją w myślach.
      Stwór pochylił się i jaskrawym pazurem wykreślił na skalnej podłodze dymiącą linię. Zatrzymałem się przed nią.
      - Przekrocz tę linię, czarowniku, a koniec z tobą - oznajmił.
      - Dlaczego? - spytałem.
      - Bo ja tak mówię.
      - Jeśli pobierasz myto, wymień cenę - zaproponowałem.
      Pokręcił głową.
      - Nie kupisz sobie przejścia.
      - Hm... a czemu sądzisz, że jestem czarownikiem?
      Otworzył jamę swojej paskudnej gęby, odsłaniając nawet więcej ukrytych zębów, niż się spodziewałem, i wydał dźwięk podobny do dudnienia arkusza blachy.
      - Wyczułem tę twoją sondę - wyjaśnił. - To czarodziejska sztuczka. Zresztą, tylko czarownik mógł dotrzeć do miejsca, gdzie teraz stoisz.
      - Nie żywisz chyba specjalnego szacunku do tej profesji.
      - Zjadam czarowników - poinformował.
      Skrzywiłem się, wspominając kilku starych pierdzieli, jakich poznałem w tym fachu.
      - Każdemu i każdej, co jemu czy jej się należy - mruknąłem. - Ale do rzeczy. Tunel jest niepotrzebny, jeśli nie można przez niego przejść. Jak cię ominąć?
      - Nie da się.
      - Nawet jeśli rozwiążę zagadkę?
      - To mi nie wystarczy. - Żółte oko błysnęło nagle. - Ale tak, dla sportu, co jest zielone i czerwone i pływa w koło i w koło, i w koło? - zapytał.
      - Znasz sfinksa!
      - Szlag by... słyszałeś to już.
      - Sporo podróżuję. - Wzruszyłem ramionami.
      - Ale nie tędy.
      Przyjrzałem mu się dokładnie. Musiał mieć jakaś specjalną osłonę przed magią, skoro postawiono go, by zjadał czarowników. Co do obrony fizycznej, robił wrażenie. Zastanawiałem się, jaki jest szybki. Czy mógłbym przeskoczyć obok niego i uciec? Uznałem, że nie mam ochoty na eksperymenty.
      - Naprawdę muszę przejść - powiedziałem. - To wyjątkowa sytuacja.
      - Szkoda.
      - Słuchaj, właściwie co ty z tego masz? To dość nudne zajęcie, siedzieć tak w środku tunelu...
      - Kocham moją pracę. Do niej zostałem stworzony.
      - A dlaczego pozwoliłeś sfinksowi przyjść i odejść?
      - Istoty magiczne się nie liczą.
      - Hm.
      - Chcesz mnie przekonać, że sam jesteś istotą magiczną, a potem wykręcić mi jakąś czarodziejską iluzję. Takie sztuczki potrafię przejrzeć na wylot.
      - Wierzę ci. A przy okazji, jak masy na imię?
      Parsknął.
      - Na potrzeby konwersacji możesz mnie nazywać Scrofem. A ty?
      - Mów mi Corey.
      - Dobra, Corey. Mogę sobie tak siedzieć z tobą i pieprzyć głupoty, ponieważ mieści się to w regułach. Jest dozwolone. Masz trzy wyjścia, a jedno z nich naprawdę wyjątkowo głupie. Możesz odwrócić się i wracać, skąd przyszedłeś. Nic na tym nic stracisz. Możesz biwakować tam gdzie stoisz, tak długo, jak tylko chcesz. Nie kiwnę nawet palcem, dopóki będziesz się odpowiednio zachowywał. Postąpisz głupio, jeśli przekroczysz tę linię, którą narysowałem. Wtedy z tobą skończę. To bowiem jest Próg, a ja jestem jego Mieszkańcem. Nikomu nie pozwalam przejść.
      - Jestem wdzięczny za jasne postawienie sprawy.
      - To należy do obowiązków. I co wybierasz?
      Uniosłem ręce, a linie sił na czubkach moich palców skręciły się w noże. Frakir spłynęła mi z nadgarstka i zaczęła wyginać się w złożone wzory.
      Scrof uśmiechnął się.
      - Zjadam nie tyłko czarowników. Zjadam też ich magię. Tylko istota wyrwana z pierwotnego Chaosu może zażądać przejścia. Więc chodź, jeśli sądzisz, że dasz sobie radę.
      - Chaos, tak? Wyrwana z pierwotnego Chaosu?
      - Tak. Mało kto może pokonać coś takiego.
      - Może z wyjątkiem Lorda Chaosu - odparłem, przenosząc świadomość do rozmaitych punktów swego ciała. Nieprzyjemne zajęcie. Im szybciej się to robi, tym bardziej jest bolesne.
      I znowu dudnienie arkusza blachy.
      - Wiesz, jakie są szanse, że Lord Chaosu dojdzie aż tutaj, żeby grać do dwóch wygranych z Mieszkańcem? - zapytał Scrof.
      Ramiona wydłużyły mi się i czułem, że koszula pęka na plecach, gdy się pochyliłem. Kości mojej twarzy zmieniły układ, a klatka piersiowa rosła i rosła...
      - Wystarczy do jednej wygranej - odpowiedziałem, gdy transformacja dobiegła końca.
      - Szlag - mruknął Scrof, kiedy przekroczyłem linię.
Strona główna
Indeks